sobota, 21 maja 2016

Rozdział 9 - część 3

W poprzednim rozdziale:
Moje długie niebieskie włosy zaczynają falować na wietrze, zaś mój lekko zdezorientowany wzrok wędruje na czarne porsche z różowymi elementami, które jedzie prosto na mnie. Słyszę krzyk moich przyjaciół, nagle nie wiadomo czemu paraliżuje mnie strach, nie mogę się ruszyć, zaś samochód jest coraz bliżej, tak blisko, że światła samochodu odbijają się w moich oczach.
,,Teraz to już mój koniec i na pewno zginę'' Jedyne co jeszcze słyszę przed dojechaniem samochodu, to zrozpaczony krzyk mojej przyjaciółki oraz Kastiela, który biegnie w moją stronę i...


*********

(...)Jedyne co jeszcze słyszę przed dojechaniem samochodu, to zrozpaczony krzyk mojej przyjaciółki i Kastiela, który biegnie w moją stronę. Nagle w ostatniej chwili w mojej głowie zapaliła się czerwona kontrolka, która zwolniła wszystkie moje ograniczenia. Strach ustąpił, zdrętwienie znikło. Wyrzuciłam przed siebie torby zakupami i sama odskoczyłam w lewo, przelatując przez jakąś brudną kałużę.
W moje włosy zaplątały się przeróżne kolorowe liście. Czułam ogromny ból w kolanach i na rękach, gdyż przejechałam nimi po asfalcie, przez co skóra mi się zdarła. Okropny, piekący ból był niczym porównaniu do tego, co przed chwilą poczuło moje serce i głowa.
Przez chwilę widziałam ciemność przed oczami, zaś paniczne krzyki moich przyjaciół były słyszalne przeze mnie jak przez tafle wody.
- Cholera - zaklęłam umyśle. - Nie chce znów wylądować w szpitalu...
Dym, który powstał przez ostre hamowanie samochodu opadł. Usiadłam, masując swoją obolałą głowę, na moje szczęście objawy mej choroby się uspokoiły, a raczej całkowicie zniknęły. Gdy ujrzałam mych przyjaciół, ich twarze wyrażały strach, ale gdy tylko mnie ujrzeli odetchnęli z ulgą.
Coco uśmiechnęła się szczęśliwa, położyła dłonie na twarzy szlochając, zaś Kastiel pobiegł w moją stronę. Kiedy był wystarczająco blisko mnie, przytulił mą osobę mocno i dopiero teraz zauważyłam jaki był roztrzęsiony.
Całe jego ciało drżało.
 ,,Alicja, Alicja" powtarzał wciąż roztrzęsiony, wtulając się mnie jeszcze bardziej. Na moją twarz wkradł się lekki uśmiech. Położyłam głowę na jego ramię, a na moją twarz delikatnie opadły jego czerwone włosy, które mieniły się pod wpływem jesiennych promieni, niczym szkarłat krwi.
Podniosłam moje dotychczas ,,bezładne" dłonie i przytuliłam go mocno. Na początku chłopak zdziwił się z mojego gestu.
- Całe szczęście, że nic ci nie jest - szepnął z czułością, a moje serce nie wiadomo czemu szybciej zabiło. Ale jak na mój gust (a raczej na me przeczucie) w jego głosie było coś ukryte, wydawało mi się, że mówi jakoś przez płacz...? Ale pewnie mi się tylko zdaję, bo w końcu to Kastiel, ogromny arogant, który czasami był wielkim dupkiem...ale i tak pomimo jego charakteru jest moim przyjacielem.
Moja przyjaciółka podbiega do nas, kiedy jest wystarczająco blisko naszej dwójki, czerwonowłosy odsuwa mnie od siebie, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu.
Nagle kierowca odjeżdża z piskiem opon, Black staję na równe nogi.
- Zatrzymaj się do cholery! - krzyczy wymachując pięścią w stronę samochodu, następnie szybkim ruchem, wyjmuje telefon z kieszeni i pstryka fotkę, ale nie wiem co mu to da, bo w końcu samochód był już daleko od nas.
- Ali - dochodzi do moich uszu głos przyjaciółki. - O rany krwawisz! - krzyczy przestraszona oglądając moje rany, a raczej krwawe ślady, które przenikały przez moją bluzkę.
- To nic takiego - podniosłam ręce do góry, ale tylko zasyczałam boleśnie z bólu.  
Jak ja do jasnej anielki się teraz wykąpie, będzie bolało jak diabli... taaak jakby to było teraz najważniejsze.
 Próbowałam wstać, ale każda próba kończyła się fiaskiem. Dopiero na równe nogi ustawił mnie Kastiel. Pomagał mi iść poprzez użyczenie mi swojego ramienia, zaś drugiej ręce trzyma połowę moich zakupów (drugą połowę niosła Cocuś) i swoją część.
Z każdym krokiem czułam coraz większe pieczenie, zaś na moją twarz wkradał się a to mocniejszy grymas.
Kiedy chłopak zauważył, że coraz bardziej się męczę, postawił  (ku mojemu) zaskoczeniu zakupy na chodniku.
- Ej blondi! - krzyknął do mej przyjaciółka, która z zdziwionego wyrazu twarzy przeszła na złowrogą, gdyż wkurzyło ją, że taki ,,podludź" jak on mówił do niej ,,blondi" jak do jakiej słodkiej idiotki, którą nie była. Leizer nadymiła jeszcze policzki, ale postanowiła słuchać co chłopak ma jej do powiedzenia. - Weź te zakupy - uśmiechnął się do niej zadziornie.
- A ty co będziesz robił? - wolną ręką chwyciła się za ramie, spoglądając na chłopaka z wymuszonym uśmiechem, który pokazywała jedynie kiedy była wkurzona, ale niestety większość osób nie umie go odróżnić od normalnego, oprócz mnie i jej bliskich.
- Ja będę - jego ban na twarzy stawał się coraz większy, zaś w jego oczach zauważyłam niebezpieczny błysk, który jakoś mnie ociupinkę przerażał. - Ja będę - powtórzył dodając jakiegoś małego dramatyzmu całej sytuacji - niósł naszego malutkiego szkraba - zanim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, chłopak  chwycił mnie, wziął mą osobę na ręce i zaczął nieść w stylu księżniczki. Mój wyraz twarzy był teraz pewnie bezcenny. Pewnie wyrażał coś takiego typu ,,co? co tu się dzieję?".
Byłam tak szokowana, że nawet nie umiałam jakoś zareagować, jedynie po chwili na moją twarz wkradły się malutkie rumieńce, wynikające z upokorzenia, gdyż każda osoba, która koło nas przechodziła, patrzyła się na nas dziwacznie. Za ramienia chłopaka spojrzałam się na Chocolate, która była wyraźnie niezadowolona z faktu, że musi nieść wszystkie zakupy.
Co chwilkę przesyłała chłopakowi złowrogie spojrzenie typu ,,zaraz cię zabiję śmieciu", ale gdy tylko spostrzegła, że na nią spoglądam, jej oczy od razu się rozweseliły i posłała mi uśmiech jaśniejszy i cieplejszy niż jakiekolwiek słońce.
Szybko posłałam jej spojrzenie typu ,,przepraszam",  potrząsnęła tylko głową w prawo i lewo na znak, że nie mam za co przepraszać, że to co się stało to nie moja wina. Od razu zrobiło mi się lżej na na duszy i na sercu, bo nie ukrywam, czułam się teraz trochę źle, gdyż przeze mnie martwili się moi przyjaciele...gdyż przystworzyłam im tylko więcej problemów.
-Jak ja nie znoszę takich sytuacji...- myślę i spoglądał zdołowana na moje dłonie, kiedy chłodny jesienny wiatr musnął delikatnie mą twarz i zabawił się mymi włosami, sprawiając, że zabłąkany kosmyk wylądował na moich różowiutkich ustach. Od razu próbowałam go zdmuchnąć, ale każda próba rzucenia go kończyła się niepowodzeniem. W końcu Kastiel się nade mną zlitował i delikatnie chwycił kosmyk, dotykając przy tym me wargi. Odłożył go na swoje miejsce, uśmiechnął się do mnie zadziornie i spojrzał się na mnie czule jakby chciał mi powiedzieć, że jest ze mną na dobre i na złe.
Moje poliki przybrały kolor piwonii, nie zabrakło również chichotów Coco, które cichły niesione przez wiatr. Kurczę coś czuje, że kiedyś upomni mi tą sytuację i wykorzysta go jako haczyk.

Kiedy doszliśmy do szkoły Black zaniósł mnie do pielęgniarki, po wyjaśnieniu jej całej sytuacji o naszym małym ,,wypadku", pozostawił mnie sam i ruszył (niechętnie) z moją przyjaciółką do klasy, zanieść wszystkie rzeczy i wyjaśnić nauczycielce całą zaistniałą sytuację. Następnie piękna brunetka o imieniu Eliza pomaga mi ściągnąć moją bluzkę, kiedy to uczyniła skrzywiła się lekko.
- Dobrze, że doszło tylko do obtarć, a nie do utraty życia - pokierowała w moją stronę uśmiech, chwytając waciki i wodę utlenioną. Na samą myśl o specyficznej wodzie i o kontaktu z nią przechodziły mnie dreszcze...oj jak będzie szczypać i piec. No i oczywiście miała rację, aby nie krzyczeć i nie syczeć z bólu przygryzłam dolną wargę, czekając tylko aż to piekło się skończy i będę mogła wrócić do mych przyjaciół.

*********

Kastiel

Nie chciałem ją zostawiać samą z tą babą, ale (niestety) musiałem pomóc tej małej blondynie, która była damską kopią naszego kochaniutkiego gospodarzyka, zanieść te cholerne zakupy do klasy, na które (właściwie) można by było rzucić całą winę, bo gdyby nie one, nic by się nie stało.
Kawałek drogi szliśmy w ciszy, ale gdy tylko znikł nam z oczu pokój pielęgniarki, na twarz małej diablicy wkradł się równie demoniczny uśmiech.
- Kastiel - powiedziała słodko, ale w tej słodyczy był ukryty różany cierń, który w każdej chwili mógł mnie ukłuć - powiedz mi - założyłem na swoją twarz maskę pozbawioną uczuć, aby nie dać tej małej lasce satysfakcji, że obawiam się tego co ona powie - nie będę owijać w bawełnę, wiec powiedz mi, czy ty kochasz Ali? - Jedno imię, a moja zewnętrza skorupa pękła, na moją twarz wkradły się drobne rumieńce. Kurcze czemu gdy tylko ktoś wspomina o tej małej ja tak mięknę.
- A czemu mam ci o tym mówić? - spoglądam na nią z zadziornym uśmiechem, ale ona wzdycha zrezygnowana.
- Jak chcesz nie musisz mi nic mówić - uśmiecha się - Bo widać, to po tobie - zatrzymałem się...czy ja aż tak źle to ukrywam...nie to nie to, ona po prostu jest zbyt spostrzegawcza jak na taką blondynkę...czy ona się czasem farbnęła? Bo nie jest taką typową blondyną jak ta durna idiotka Amber, która ciągle mnie prześladuje mówiąc jak to mnie kocha...ble...na samą myśl o niej robi mi się nie dobrze...Ludzie na samą myśl o tym plastiku zbiera mi się na jeszcze większe wymioty!
Spojrzała się na mnie przez ramię, w jej wzroku mogłem zauważyć dominację i zwycięstwo nade mną. Cholera! Teraz to miałem ochotę przywalić jej jak najmocniej, ale nie, bo moja ukochana by się na mnie jeszcze obraziła i w tedy bym miał piekło na ziemi i bym umarł...co ja chrzanie! Śmierć tu nie jest najgorsza, tylko to, że już bym nie usłyszał jej pięknego głosu.
Zrezygnowany cicho prychnąłem i ruszyłem za zadowoloną blondynką, która maszerując, podskakiwała szczęśliwie. Kurcze...teraz to wyglądała jak ten Czerwony Kapturek maszerujący w stronę domku babci...Ach szkoda, że w tedy wilk ich nie zeżarł, na pewno by było więcej jazdy i ta bajka by była ciekawsza, ale wracając do tematu. Blondynce brakowało jedynie czerwonego płaszcza z tego samego koloru kapturkiem oraz koszyka do którego by mogła włożyć te przeklęte zakupy, po które mieliśmy iść.
W kropkę w kropkę te dwie dziewczynki by były podobne do siebie jak diabli. Ale jedno mnie dziwi...no powiedzcie mi ludzie! Czemu taka mała wredna dziewczynka, kopia (i to o wiele znośna od oryginału) Śrataniela, ma takiego superowego brata, no nie mogę! Przecież ta dwójka, to jak woda i ogień, a są rodzeństwem.

Kiedy byliśmy blisko klasy, zacząłem rozmyślać co powiem tej cholernej nauczycielce, która wysłała Alicję (i nas) po te badziewia! No mówię wam, mi starczył długopis do rysowania, a nie jakieś głupie farby. Przecież nie jedne arcydzieła narysowałem dzięki niemu.
Wyciągnąłem rękę z zamiarem pochwycenia klamki, ale ta mała Coco wyprzedziła mnie i z uśmiechem zwycięstwa spojrzała się na mnie, otwierając drzwi...Teraz to mam ochotę ją zabić, ale się powstrzymam .
- Proszę pani - mówi, nie wchodząc do klasy, wszyscy uczniowie oraz nauczycielka spojrzeli się na nas zaskoczeni.
- Co się stało Chocolate? - uśmiechnęła się, kurcze jak ja nie nienawidzę nauczycieli.
- Możemy panią na chwilę poprosić - spojrzała się na nią wzrokiem typu ,,proszę, to ważne".
- Proszę nie mówi mi...-plastyczka ruszyła w naszą stronę szokowana. - Nie mów, że Kastiel coś przeskrobał - na jej słowa zacisnąłem dłonie w pięść.
Że co ona powiedziała, dlaczego sądzi, że coś odwaliłem! Przecież nie zawsze wszystko co najgorsze jest przeze mnie...no muszę przyznać, że do najgrzeczniejszych nie należę, ale poprawiłem się, kiedy w moim życiu pojawiła się piękna niebieskowłosa dziewczyna, o pięknych dwukolorowych oczach.
Rozluźniłem się trochę...
- Nic nie nabroił - głos Leizer miał w sobie nutkę smutku. Nauczycielka podeszła do nas i wyszła z nami klasy mówiąc tylko,,poczekajcie chwilkę i bądźcie cicho" do reszty klasy.
- Co się stało? - zaczęła się rozglądać. -Gdzie jest Alicja? - wyglądała jakby nieźle się przestraszyła.
- Proszę pani ona - głos Coco drżał, a w jej oczach zaczęły pojawiać się łzy. Pewnie, to dziecko do tej chwili powstrzymywało się od płaczu.
- Ona miała wypadek - dokończyłem za nią, a pani Julita o mało co nie zaliczyła gleby z tego szoku. - Ale proszę się nie martwić ma tylko małe rany i jest u pielęgniarki - skrzyżowałem ręce na piersi, spoglądając na plastyczkę z lekkim gniewem, zaś ona odetchnęła z ulgą.
- Całe szczęście - uśmiechnęła się promienie. - A teraz wchodzicie do klasy, gdyż trwa lekcja - oj tymi słowami teraz u mnie sobie kobito nagrabiłaś...chciałem iść do Alicji, ale pani każe mi wejść do TEJ klasy? Do tego cholernego miejsca! Nie dziękuje!
Już chciałem wychodzić, ale Chocolate chwyciła mnie za nadgarstek. Następnie spojrzała się na mnie wzrokiem typu ,,zostajesz tu ze mną"i wraz z nauczycielką wepchnęła mnie do klasy.
- O rany! - krzyknęła Rozalia, wstając z miejsca, zaś inni się lekko zaniepokoili. - Co się wam stało!? - podbiegła do mnie i do nieznośnej osóbki. Nasza dwójka spojrzała się po sobie, a później skupiliśmy się na sobie.
O matko jak my wyglądamy!
Jesteśmy cali brudni, a ja na dodatek mam na sobie krew, która skapnęła na mnie z ran Alicji.
- Czemu jesteś pobrudzony krwią? - odezwał się mój przyjaciel, który bardzo się przejął, z powodu naszego obecnego wyglądu. - To twoja krew? - wstał z miejsca i podszedł do mnie. - Ktoś was zaczepił jak szliście?
Po tych pytaniach, tak sobie myślę, że Lysander to jednak wspaniały przyjaciel, który o mnie dba.
- Spokojnie to nie moja krew - uśmiechnąłem się lekko, zaciskając pięści z mej cholernej bezradności.
- Zaraz, zaraz - białowłosa zaczęła się rozglądać wokół własnej osi, co wyglądało komicznie. - Gdzie jest Alicja? - no i trafiła z tym pytaniem...miałem nadzieję, że nikt je nie zada.
W końcu było wiadome, że ktoś się skapnie, że jej z nami nie ma, gdyż dla nas wszystkich jest niezastąpioną przyjaciółką, którą każdy z nas kocha.
- Nie będzie jej do końca lekcji -  do naszych uszów dotarł głos nauczycielki. - Pogadacie po lekcji, a teraz siadajcie - ja i Coco odetchnęliśmy z ulgą. 
Rozalia nadymiła policzki i niezadowolona, wolnym tempem ruszyła w stronę swojego miejsca. Kiedy usiedliśmy Lysio spojrzał się na mnie podejrzliwie, chyba domyślił się, że coś ważnego się stało.
Spojrzałem się na blondynkę, która zrezygnowana i jakby smutna położyła swoją głowę na ławkę. Był to rzadki widok, gdyż zawsze ,,wykłócała" się z Śraciatelem o ,,prawo do głosu" na lekcji. Jak już wspominam o tym blondynie, to spogląda on smutno na dziewczynę.
No mówię wam ta dwójka kiedyś skończy na ślubnym kobiercu.
Ze smutkiem i z oczekiwaniem spojrzałem na zegarek, ale jak na złość czas dłużył się niemiłosiernie. Sekunda stawała się minutą, minuta godziną, a godzina wiecznością, która na szczęście mnie nie spotka, gdyż zostało tylko dwadzieścia-pięć minut. Jak tylko zadzwoni dzwonek, zamierzam iść do mojej ukochanej, a następnie zacznę się wypytywać każdego kogo spotkam na korytarzu, czy zna osobę co posiada ten cholerny samochód. Kiedy się dowiem kto to jest, to przysięgam wam, że zabiję ją/jego za to, że skrzywdził, tą małą osóbkę, która jest tak ważna memu buntowniczemu sercu.

**********************************************************************
Rozdział skończony! Miał być dziesiąty, ale zanim nadrobiłam coś co ominęłam w 9, zaczęłam tylko kawałek zaplanowanego 10 rozdziału i tak jakoś wyszło, ze dziewiąty jest podzielony na trzy części XD
Shiro: Przynajmniej normalnie to zakończyłaś....
Oj nie czepiaj się (^3^)
Shiro: Będę się czepiał i jak dobrze pamiętam miałaś im wspomnieć o swoim dzisiejszym pomyśle *podstępny uśmiech*
Tak miałam...i go teraz powiem!
Shiro: Nie owijaj w bawełnę tylko mów! *szatański uśmiech*
Od lata rozdziały będą częściej dodawane, gdyż będę miała więcej czasu XD
Shiro:Tylko tyle o-O?
Tak XD
PS Nie chciałam obrażać żadnych blondynek! Dlatego przepraszam jak ktoś się obraził :)
Proszę o komentarz i o dołączenie do obserwatorów :3

Do zobaczenia!

PS Rozdział nie jest za bardzo poprawiony, dlatego przepraszam za jakiekolwiek błędy :)
(Później pojawi się poprawiona wersja)